Moja wigilia Świąt Bożego Narodzenia w czasie okupacji niemieckiej

Kociewie – wieś Jaroszewy oddalona 3 km od Pogódek, 10 km od Skarszew, pierwsze wzmianki o tej miejscowości pochodzą jeszcze z 1198 r. Natomiast Pogódki to miejscowość pierwszego osiedlenia się na Pomorzu zakonu Cystersów, którzy następnie założyli swój klasztor w Pelplinie, gdzie do tej pory zachowały się liczne ślady ich działalności.  

W dniu 25.09.1939 w pobliskim lesie Niemcy rozstrzelali 40  mieszkańców wsi Jaroszewy, a w październiku dalszych 13 Polaków. Ich zbiorowa mogiła po ekshumacji znajduje się na cmentarzu przykościelnym w Pogódkach.
To w tej wsi, u moich dziadków, przeżyłam wraz z mamą okres wojennej zawieruchy. Ojciec mój, obrońca Gdyni we wrześniu 1939r., od 19.09.1939r. osadzony został w Stalagu II D koło Stargardu Szczecińskiego.
W małym domku krytym słomianą strzechą, w dwóch izbach zamieszkałych przez jedenaście osób, oczekiwaliśmy na kolejne Boże Narodzenie. Świat dziecka odbiera inaczej czas wojny. Będzie gwiazdka, przyjdzie Gwiazdor – powtarzałyśmy z kuzynką. Dziadek, mój największy naówczas autorytet, przynosi z tajemniczą miną choinkę. Pomagamy przy strojeniu drzewka. Zawieszamy skromne ozdoby w postaci łańcuchów papierowych, orzechów, małych jabłuszek i świeczek. Ściemnia się… Babcia zapala lampę naftową… Na zimowym niebie, mroźnym i groźnym pojawiają się pierwsze gwiazdy. Czas na wieczerza – powiedział dziadek – trzeba siadnąć do stołu. Robi się małe zamieszanie. Dzieci siadają na kolanach dorosłych, ciekawe co też jest na tym świątecznym stole. Raptem dziadek poważny, a zarazem dobroduszny, o ciepłych serdecznych oczach, usiłuje zabrać głos, lecz wzruszenie nie pozwala mu na zebranie myśli. Przez napływające łzy wypowiada jedno pamiętne zdanie: Przeżegnajta się przed wieczerzą. Zapada cisza… Po chwili zaczynamy naszą kolację, na którą składały się – zacierka z grzybami, pulki (ziemniaki w łupinach) ze śledziem i kompot z suszonych owoców. Nasze dziecięce oczy wpatrują się w ogromną blaszaną puszkę, dzierżoną przez ciocię Annę ze Starogardu Gdańskiego. Co też jest w tej byksie (puszce) – delikatnie podpytywaliśmy. Wreszcie ciocia Anna zaspokoiła naszą ciekawość. Otworzyła nożem dekiel (pokrywę) i wysypała na duży talerz różnorakich kształtów pierniki, a wśród nich: serca, półksiężyce, gwiazdy, katarzynki, brukowce polewane białym lukrem, marcepanowe kartofelki. Zaczęło się sprawiedliwe rozdzielanie, a na stole w międzyczasie  pojawiły się kuchy (ciasta). Wypieki cioci Anny były wyśmienite. Radość wielka!
Wtem rozległ się tupot i w drzwiach dużej izby pojawił się Gwiazdor, Św. Mikołaj. Miał duży pindel (worek) i zaczął dzieciom wyjmować paczki. Każde dziecko obowiązkowo dostało rózgę, żeby było grzeczne. W moim zawiniątku były małe korki (drewniaki) wykonane przez wujka , karmelki mleczne, domowej receptury cioci Józefy i piękna, heklowana (wykonana szydełkiem) sukienka dla lalki. Zrobiło się gwarno, a ciepło bijące od rozgrzanego żelaźniaka (piecyka) rozpaliło nasze policzki.

Zaśpiewajmy kolędę – zakomenderowała babcia i głośno zaintonowała:
„A wczora z wieczora
Z niebieskiego dwora
Przyszła nam nowina
Przyszła nam nowina…”
Za oknami pojawiły się jakieś cienie… To wierni okupantowi podsłuchiwacze.
Widzita te łby – przerwała śpiew babcia… A my dalej kończyliśmy zwrotkę:
… Panna rodzi Syna!”

Renata Augustyniak