Siedemdziesiąt pięć lat temu …

wspomnienia aktualne

Święto Morza latem 1939 roku miało szczególnie uroczysty charakter. Kronika filmowa z tego czasu dokumentuje, m.in., jak ludność przekazuje wojsku broń jako dar dla obrońców ojczyzny, mówiło się bowiem już wówczas o groźbie wybuchu wojny. Z tymi obchodami łączył się również Kongres Eucharystyczny, który także odbywał się w Gdyni na Placu Grunwaldzkim, z procesją na redzie portu gdyńskiego i z udziałem  okrętów Marynarki Wojennej. Ponad sto tysięcy zgromadzonych gości pobłogosławił ówczesny Prymas Polski, August Kardynał Hlond. W lipcu, w Gdyni gościł i dał koncert, też na Placu Grunwaldzkim, Jan Kiepura, który to koncert stał się wielką patriotyczną demonstracją gdynian i licznych gości.

Jedenastego sierpnia 1939 roku, amerykański korespondent William L. Shirer przybył z Berlina do Gdańska, by z tego miasta, o które miała wybuchnąć II wojna światowa, przesłać swoją relację radiową do Nowego Jorku. Jego bardzo interesujące zapiski z lat 1934 – 1941 zawarte zostały w tomie Dziennika berlińskiego, który ukazał się już w lipcu 1941 roku i stał się od razu bestsellerem – rozszedł się w ciągu dwóch miesięcy, w liczbie 350 tysięcy egzemplarzy.

Shirer jedenastego sierpnia 1939 roku przybył do Gdańska, skąd nie udało mu się nadać swej relacji, co uniemożliwili mu gdańscy Niemcy. Pisze więc: ”Moją audycję dla Nowego Jorku zrobiłem w Gdyni zamiast w Gdańsku. (…) jestem zadowolony, że udało mi się pokrzyżować nazistom zamiar uciszenia mnie. (…) Pobiegłem na dworzec i wsiadłem w pociąg; (…) dużo czasu zajęło znalezienie studia radiowego w Gdyni. Nikt nie wiedział gdzie ono się mieści. (…) Wreszcie, gdy już pożegnałem się z nadzieją na audycję, odkryliśmy studio w gmachu poczty. Połączenie radiotelefoniczne z Londynem, skąd nadawano na falach krótkich do Nowego Jorku, zostało ustanowione w ostatniej chwili. Odbiór jednak, zdaniem Londynu, był dobry. Rozmawiałem z dwoma polskimi inżynierami radiowcami, którzy przyjechali z Torunia, by obsługiwać audycję. Byli spokojni i pewni siebie. Powiedzieli: „Jesteśmy gotowi. Będziemy walczyć. Urodziliśmy się w tej okolicy pod niemieckim panowaniem i wolimy umrzeć, niż dostać się pod nie ponownie.” Pisze dalej amerykański dziennikarz: „Po kolacji, czekając na ekspres do Warszawy, miałem czas przyjrzeć się temu portowemu miastu. Polacy, z pomocą Francuzów, dokonali wielkiego dzieła. Piętnaście lat temu Gdynia była senną wioską rybacką z czterystu duszami. Dzisiaj to największy port na Bałtyku i liczy sobie ponad sto tysięcy mieszkańców.”

Swoją korespondencję nadał z Gdyni 12 sierpnia 1939 roku, a nocą 13 sierpnia już jechał kuszetką do Warszawy.

1 września wybuchła wojna. Gdynia przez dwa tygodnie była jeszcze niepodległa, choć otoczona coraz ciaśniejszym pierścieniem wroga. Walki wokół Gdyni trwały do 14 września kiedy to dowódca obrony płk. Stanisław Dąbek wycofał linię obrony na Kępę Oksywską. Rankiem 14 września przez okna w centrum Gdyni widać było posuwających się wzdłuż murów kamienic jakowyś żołnierzy w obcych mundurach. Ludzie myśleli, że to idą Anglicy. Wnet okazało się jednak, że było to wojsko niemieckie.

19 września 1939 r. ponownie do Gdyni zawitał amerykański korespondent wojenny William L. Shirer. „Staliśmy na wzgórzu zwanym Kamienną Górą w środku miasta Gdyni pod wielkim     – o ironio – krzyżem. Był to niemiecki punkt obserwacyjny. Wokół oficerowie nie odejmujący lornetek od oczu. Za miastem, nad dachami nowoczesnych budynków tego wzorcowego miasta, które było nadzieją Polski, patrzyliśmy na bitwę toczącą się dwie mile na północ.”      – Shirer znajdował się w grupie dziennikarzy, korespondentów wojennych, „goszczonych” przez Niemców. „Niemiecki pancernik Schleswig-Holstein, zakotwiczony w Gdańsku, miotał jedenastocalowe pociski pond naszymi głowami. Niemcy zdołali okrążyć Polaków z trzech stron, a morze, z którego ostrzeliwały ich niemieckie niszczyciele, odcinało ich od północy. (…) Polacy byli w beznadziejnym położeniu. Mimo to walczyli dalej. Obecni przy nas niemieccy oficerowie cały czas chwalili ich dzielność. Prosto pod nami na ulicach Gdyni stały kobiety i dzieci, ponure i ciche, obserwujące nierówną walkę. Przed niektórymi budynkami Polacy stali w długich kolejkach po żywność. Przed wejściem na szczyt wzgórza dostrzegłem przerażającą gorycz wypisaną na ich twarzach, zwłaszcza na twarzach kobiet.”

W relacjach gdynian o pierwszych dniach niemieckiej okupacji powstaje dramatyczny obraz losów miasta i jego mieszkańców. Na objętych zaciętymi walkami oksywskich wzgórzach mieszkańcy doświadczali grozę niemieckich bombardowań, ostrzału z wszelkiej broni i zaciętych walk zacieśniającego się wokół Oksywia frontu walk. Barbara Kicińska wspomina jak mieszkańcy Kępy Oksywskiej tułali się po Obłużu i Kosakowie chroniąc się przed niemieckimi bombami, a rankiem gdy właśnie wszyscy opuścili już gościnne gospodarstwo w Dębogórzu opodal Gdyni zostało ono zbombardowane. W ten sposób ocaleli. Mniej szczęścia mili ci, którzy schronili się w budynku szkoły w pobliżu kościoła Św. Andrzeja Boboli na Obłużu. Po nalocie rannych umieszczano w okolicznych domach, a poległych ułożono przy kościele, wśród nich ciężarną kobietę. Barbara Kicińska scenę tę pamięta jak dziś.

Na przedpolach Oksywia, gdzie walczyli marynarze rannych opatrywał i udzielał absolucji            bł. ks. komandor Władysław Miegoń, kapelan Marynarki Wojennej związany z tą formacją jeszcze od walk z bolszewikami w 1920 roku. Wsławił się wówczas swą odwaga, gdy jak bohaterowie Sienkiewicza w przebraniu przedostał się nocą  przez front by ocenić ich siłę i dyslokację. Bł. ks. Miegoń do niewoli niemieckiej poszedł ze swymi marynarzami, później od nich oddzielony zmarł w obozie w Dachau.

Płk. Stanisław Dąbek 14 września wycofał obronę z miasta, by ocalić je od zagłady, dramatycznych chwil nie uniknęli jednak cywilni mieszkańcy dzielnic górującej nad portem i miastem Kępy Oksywskiej. Ryszard Markiewicz wspominał moment zajęcia przez Niemców osiedla PAGED-u na Oksywiu: „Zbliżał się poranek 19–go września 1939r w czasie, gdy 2 pułk „Landespolizei” wdzierał się w nasze osiedle „PAGED”, aby zawładnąć wraz z innymi oddziałami, resztę Kępy z Babim Dołem i Oksywiem. Dla nas stłoczonych w piwnicy, w jazgot toczącej się walki, wmieszał się okrzyk „alle Menner raus” powtórzony kilkakroć od strony wejścia, z przynagleniem „aber schnell” (…). W takich okolicznościach, bez pożegnania opuścił nas ojciec.” Siostra Ryszarda Markiewicza,  Jadwiga Lewandowska, pokazywała na piętrze jednego z bloków balkon i okno, gdzie podczas walk było stanowisko polskiego karabinu maszynowego, odpierającego ataki podchodzących na wzgórze Niemców.

W dzielnicy Gdyni Chyloni też doskonale było widać i słychać odgłosy walk na Kępie Oksywskiej. Tam też podobnie jak w śródmieściu, które widział amerykański reporter Shirer, ludzie stali w kolejkach po podstawowe produkty spożywcze. Wspomina Marian Przyklang, jak posłali go rodzice po mleko do pobliskiego sklepu. Na ulicach Chylonii widać już było dość liczne flagi z hakenkreuzem, a w sklepie, gdy powiedział – proszę mleko i masło ekspedientka udawała, że nie rozumie o co chodzi, chociaż wcześniej rozumiała po polsku. Jakiś jego rówieśnik poradził mu: „Powiedz Butter und Milch.” „ Nie wiem ,co to znaczy Butter und Milch, chcę masło i mleko” – odpowiedział koledze. Bardzo szybko okazało się jak wielu było tu zwolenników nowego reżimu, albo też ciężko przestraszonych mieszkańców pamiętających czasy zaborów.

Być może tego samego dnia gdy na Kamiennej Górze William L. Shirer obserwował ostanie walki obronne do pewnego mieszkania przy ul. Batorego 4 załomotał Niemiec nazwiskiem Lehman, przed wojną subiekt u jednego z gdyńskich kupców i zażądał wydania mu kluczy od sklepu, który mieścił się przy ul. 10 Lutego. Matka z dzieckiem na ręku, która otworzyła mu drzwi bez słowa wydała klucze; ojciec nie powrócił z wojny i nie było jeszcze wiadomo co się z nim dzieje. W ten sposób zostali przez niego ograbieni. I tak mogli być „zadowoleni”, że uszli z życiem, bo polski kupiec, u którego pracował przed wojną ów Niemiec Lehman nie tylko został ograbiony, ale też został zamordowany w Piaśnicy za Wejherowem.

15. października 1939 r. na murach Gdyni rozlepiono dwujęzyczne plakaty wzywające Polaków do opuszczenia miasta. Wyznaczono kilka kierunków wysiedleń. Podstawiano bydlęce wagony i tłumy gdynian z tobołkami, przeważnie kobiety z dziećmi i starsi ludzie, niekiedy wiele dni, bez wody i pożywienia byli wywożeni z Gdyni do tzw. Generalnej Guberni. Wywózki te trwały od 15 października do grudnia, a nawet stycznia, a tego roku mroźna zima zawitała szybko i dawała się we znaki wysiedlanym z Gdyni Polakom. Na ich miejsce  statki niemieckie przywoziły do Gdyni Niemców, którzy wcześniej kolonizowali liczne kraje nadbałtyckie, tzw. Baltendeutschów. Gdynia pozbawiona została swojej polskiej nazwy i przemianowana  na Gotenhafen i miała stać się bazą Kriegsmarine na Bałtyku, a stocznia Marynarki Wojennej miała pracować dla niemieckiej floty. W planach Hitlera ziemie niegdyś pozostające pod zaborem pruskim, na tradycyjnym ich szlaku podboju Drang nach Osten, zostały włączone do Rzeszy, a Polacy mieli być z nich usunięci. W dalszej perspektywie była budowa wielkich Niemiec i ściągnięcie na te tereny wszystkich Niemców, także tych z za oceanu aby opanować całą Europę i stworzyć z niej niemiecki bastion – do podboju świata.

Pierwsze gdyńskie wysiedlenia miały już jednak miejsce tuż po zajęciu przez Niemców dzielnicy Orłowo przylegającej do granicy z Wolnym Miastem Gdańskiem od strony Sopotu. Takiego wysiedlenia doświadczyła rodzina znanego gdyńskiego adwokata Roszczynialskiego, aresztowanego zresztą przez Niemców i przetrzymywanego w piwnicach sądu gdyńskiego, z których udało mu się jednak zbiec. Mieszkająca w Orłowie jego żona z dziećmi została w jednej chwili wyrzucona na ulicę, by w końcu po wielu perypetiach trafić do Warszawy, gdzie szczęśliwie dotarł także jej mąż. Mniej szczęścia mieli bracia adwokata Roszczynialskiego. Jego brat, wójt Rumi (tej samej Rumi, gdzie miała się urodzić w następnych latach znana z licznych antypolskich inicjatyw Erica Steinbach) rotmistrz Hipolit Roszczynialski zasłużony w walkach z bolszewikami w roku 1920 został 11 listopada zamordowany z grupą wybitnych Polaków w lasach Piaśnicy, a najstarszy brat, sł. boży ks. prałat Edmund Roszczynialski, proboszcz parafii w Wejherowie, został także zamordowany w Cewicach opodal Lęborka.

Niemcy po zajęciu Gdyni 14 września dokonali masowych aresztowań mężczyzn gromadząc ich w kinach, kościołach i na placach. Zachowało się zdjęcie wykonane przed kościołem Najświętszej Marii Panny Królowej Polski przy ulicy Świętojańskiej, gdzie przy stole siedzi gestapowiec w cywilu i podchodzą do niego Polacy, a on sprawdza czy są na liście przygotowanej już długo przed wojną i wydrukowanej w postaci książki w Berlinie, gdzie spisano tych, których miano od razu zlikwidować lub osadzić w obozie. Przed przyjazdem Hitlera do Gdyni, co miało miejsce tuż po zakończeniu walk na Oksywiu zaaresztowano jako zakładników liczną grupę wybitnych obywateli gdyńskich, wśród nich miejskich urzędników, kupców i po wizycie Hitlera początkowo ich zwolniono, ale wnet wielu z nich ponownie aresztowano. Trafiali oni do lasów Piaśnicy, jak to się stało ze znanym kupcem gdyńskim Hundsdorfem, czy innym kupcem, Gierdalskim. Na ścianie Domu Kupców w Gdyni widnieje długa lista zamordowanych gdyńskich kupców. W zbrodni tej, obok niemieckich mundurowych brali udział także cywile z osławionej organizacji bojówkarskiej Selbtschutz, dokumentują to zdjęcia z egzekucji wykonane przez jakiegoś Niemca, prawdopodobnie z rodziny przedwojennego wejherowskiego fotografa. Niemcy z wyjątkowym „pietyzmem” dokumentowali swoje zbrodnie, nie tylko w Piaśnicy.

Piaśnica stała się wielką nekropolią pomorską porównywaną do katyńskiej, zamordowano tu około 14 tysięcy osób, nie tylko z Pomorza, ale także przywożono liczne transporty z Niemiec z członkami m.in. Polonii niemieckiej, jak wynika z badań Dietera Schenka, niemieckiego badacza zbrodni wojennych. Wśród zamordowanych było wielu gdynian. Zginął tam również jeden z pierwszych polskich inżynierów budowy okrętów zatrudniony przed wojną  w stoczni Marynarki Wojennej, inż. Marceli Leśniczak, był także obrońca Helu, a jednocześnie przedwojenny kupiec Józef Stach, którego aresztowano po przewiezieniu obrońców Helu do Dworca Morskiego w Gdyni, następnie przetrzymywano na brutalnym śledztwie w gestapo, w końcu mordując w Piaśnicy, łamiąc przy tym wszelkie międzynarodowe normy traktowania jeńców wojennych. A prawdopodobnie poza tym udokumentowanym przypadkiem morderstwa jeńca wojennego w lasach u nasady półwyspu helskiego zamordowano także wielu innych polskich jeńców spośród obrońców Helu.

W Piaśnicy 11 listopada, w polskie Święto Niepodległości, Niemcy dokonali masowej egzekucji wybitnych Polaków, wśród nich zginęła bł. s. Alicja Kotowska, zmartwychwstanka, założycielka szkół katolickich w Wejherowie, podobnie jak bł. ks. kmdr Miegoń uczestniczka obrony Warszawy i Polski przed bolszewikami w 1920 roku, kiedy to będąc studentką medycyny służyła jako sanitariuszka. Święto Niepodległości, 11 listopada było dla Niemców szczególnie nienawistne. Postanowili je w ten sposób „uczcić” mordując polską elitę Gdyni i Pomorza. W tym samym dniu także w samej Gdyni, w dzielnicy Obłuże przed kościołem Św. Andrzeja Boboli dokonali Niemcy pokazowej egzekucji 10 młodych Polaków, wśród nich kilkunastoletnich chłopców. Świadkiem tej egzekucji była także Barbara Kicińska, która wspominała walki na Kępie Oksywskiej. Ówczesny proboszcz tamtejszej parafii ks. Olkiewicz  z okna sąsiedniego domu udzielał rozstrzeliwanym absolucji generalnej. Sam zresztą także został później aresztowany i zamordowany w Piaśnicy. Ekshumowani po wojnie młodzi Polacy leżą obecnie pochowani na cmentarzu obok kościoła. Symbolicznego wymiaru nabiera ich ofiara wobec faktu, że przy tej właśnie parafii pod wezwaniem wielkiego polskiego męczennika Św. Andrzeja Boboli, powstało w latach dziewięćdziesiątych Katolickie Gimnazjum i Liceum Klasyczne im. Jana Pawła II cieszące się zasłużoną renomą.

Wielu gdyńskich kapłanów oddało wówczas życie, ich nazwiska znajdują się na tablicy na kościele przy ul. Świętojańskiej z tamtejszym proboszczem ks. Turzyńskim na czele. Zginął wówczas także o. Henryk Jamróg, franciszkanin, organizator Rycerstwa Niepokalanej w Gdyni, a także ojcowie jezuici z utworzonego w przedwojennej Gdyni gimnazjum jezuitów. Aresztowany w dniu 14 września ks. Józef Szarkowski relacjonował ów moment aresztowania wraz z innymi mieszkańcami Grabówka gdzie służył w parafii Św. Rodziny. Aresztowanych mężczyzn z Grabówka, Chylonii i innych dzielnic pognano pieszo do Gdańska, a po drodze gdańscy Niemcy pluli na nich i obrzucali wyzwiskami. Ks. Szarkowski, przed wojną także kapelan na polskich transatlantykach, trafił do obozu w Stutthofie, który szczęśliwie udało mu się przeżyć. W obozie tym obok wybitnych  przedstawicieli Polonii Wolnego Miasta Gdańska zginęli także gdańscy, polscy księża: bł. ks. Bronisław Komorowski, bł. ks. Franciszek Rogaczewski i bł. ks. Marian Górecki – beatyfikowani przez Jana Pawła II wśród innych 108 męczenników.

Przedwojenna Gdynia liczyła ponad 120 tysięcy mieszkańców z czego około 80% wysiedlono. Dla wielu z gdynian była to ostatnia podróż w życiu. Zmarła niedawno pisarka Maria Odyniec była świadkiem jak do Krakowa przybywały pociągi z wysiedlonymi gdynianami i w swym dzienniku opisuje, jak po otwarciu wagonów w mroźną ówczesną zimę wynoszono zamarzniętych starszych ludzi i małe dzieci. Dla wysiedlonych gdynian w Krakowie, pod patronatem ks. kardynała Adama Sapiehy zorganizowano pomoc i opiekę, i wielu z nich przygarnięto w tę zimową okrutna noc do domów krakowian.

Do budującej się Gdyni w latach dwudziestych i trzydziestych ściągali Polacy z całego świata. Z Paryża przyjechała rodzina zegarmistrza Kliksa, założyli dwa sklepy zegarmistrzowskie i jubilerskie. Te ostatnie cieszyły się dużym powodzeniem, mówiło się przed wojną w Gdyni, że tam zakupione obrączki przynoszą szczęście. Gdy Niemcy zajęli Gdynię natychmiast zarekwirowali oba sklepy i zrabowali majątek wyceniony na 120 tysięcy przedwojennych złotych.

Inna rodzina, która przyjechała do Gdyni z zagłębia węglowego z Francji, dokąd trafili jeszcze w czasie zaborów z Wołynia – przez Niemców zostali wysiedleni z Gdyni właśnie na Wołyń, na wymianę z wołyńskimi Niemcami. Wymiana z rosyjskimi okupantami polskich kresów nastąpiła w Lublinie: Niemcy przyjechali z całym dobytkiem, a na opuszczone przez nich gospodarstwa pod sowieckie panowanie pojechali Polacy. Gdy Niemcy i Rosjanie nie byli już sojusznikami i wojsko niemieckie zajęło Wołyń zaczęły się ukraińskie mordy Polaków. Wówczas rodzina ta postarała się o wyjazd do Niemiec na roboty, woleli zginąć od bomb niż od ukraińskiego noża. Po wojnie trafili do francuskiej strefy okupacyjnej, a następnie znowu do Francji. Wreszcie wrócili do Gdyni – przedziwne były losy gdynian w burzliwym XX wieku.

Część Polaków zamieszkałych w peryferyjnych dzielnicach w naprędce skleconych przed wojną domostwach pozostawiono do obsługi miasta i niemieckich „panów”. Przeganiana z miejsca na miejsce, żyjąc w nędznej komórce pozostała w Gdyni rodzina Markiewiczów, chociaż matka, Betti Markiewicz, była gdańszczanką, a ojciec Leon urodzony w Białymstoku przez Niemców uznany został za – Białorusina. Na szczęście konsulat radziecki nie wydał im wizy i to zapewne ocaliło ich przed wywózką na Sybir, jak spotkało to braci ojca, Markiewiczów zamieszkałych w Białymstoku.

Markiewiczowie, rodzice i dzieci, pracowali w porcie i w stoczni, narażeni na bombardowania alianckie, w 1945r. tuż przed nadejściem frontu postanowili uciec z Gdyni do Chmielna, do babki, gdy okazało się, że dyrekcja niemieckiej wojennej stoczni zamierza ewakuować z całą dokumentacją i niemieckimi inżynierami  także ich córkę Jadwigę zatrudnioną tam w roli gońca, a także jako kreślarza. Okręty podwodne miały ich wywieź do Kilonii.

Kilka tysięcy liczyła grupa przedwojennych mieszkańców Gdyni, którzy przyjęli niemiecką listę narodowościową, tzw. folkslistę. Przeważnie „zaopatrzyli się” w mienie wysiedlonych Polaków, często najbliższych sąsiadów. Gdy Marian Przyklang wraz z rodzicami powrócił po wojnie do Gdyni to u sąsiadów, którzy teraz ubiegali się o rehabilitację i skwapliwie przyjmowali polską narodowość zauważyli swoje przedwojenne radio Filipsa. Po wojnie większość z nich ubiegała się o rehabilitację, którą zresztą łatwo otrzymali. Niekiedy angażowali się do nowej służby – w aparacie komunistycznej władzy. I nie było już w Gdyni Niemców, ale o dziwo skądś się znowu wzięli na przełomie XX i XXI wieku, bo dziś „udzielają się społecznie” w organizacji ludności niemieckiej w Gdyni. Między innymi  podejmowali  gościnnie Erikę Steinbach, gdy wizytowała Gdynię i okolice…

Lech A. Kujawski