Wysiedlenia

Niemiecki dowódca wojsk okupacyjnych w Gdyni już od samego początku domagał się, aby ludność polską z Gdyni wysiedlić. Należało zrobić miejsce dla Niemców, którzy mieli tu przybyć z kilku krajów nadbałtyckich, port zaś gdyński miał mieć wybitnie charakter portu wojennego, a zatem Polacy byli tu niepożądani.

Jedną z pierwszych rodzin już na początku września wyrzuconych ze swego domu była rodzina znanego gdyńskiego adwokata Roszczynialskiego, który mieszkał w Orłowie.  Niemcy gdy zajęli położone tuż obok granicy Kolibki, wkroczyli także do jego domu. Matce wraz z małymi dziećmi kazano pod pozorem rewizji wyjść z domu,  później  nie pozwolono jej wrócić nawet po najpotrzebniejsze rzeczy. Sam adwokat Roszczynialski ukrywał się, zaś jego dwaj bracia – Hipolit Roszczynialski, wójt Rumi, zginął w Piaśnicy 11 listopada 1939 roku, a drugi brat, ks. prałat Edmund Roszczynialski, proboszcz wejherowskiej fary został zamordowany w Cewicach. Obecnie trwa proces beatyfikacyjny kolejnej grupy polskich męczenników za wiarę i ojczyznę, wśród nich jest sł. boży ks. Edmund Roszczynialski.

pli692a

Masowe wysiedlenia rozpoczęły się w październiku 1939 roku. Zachowało się zarządzenie niemieckie rozplakatowane na ulicach Gdyni nakazujące opuszczenie domów i pozostawienie całego swego mienia za wyjątkiem ręcznego bagażu, a w drzwiach należało pozostawić klucze. Z tej wyjątkowej okazji skwapliwie skorzystali niemieccy sąsiedzi wysiedlanych Polaków, by po ich wyjściu splądrować mieszkania.

Po wojnie, jak wspomina Marian Przyklang, w mieszkaniu sąsiada, który podpisał grupę narodowościową niemiecką i całą okupację przetrwał na miejscu, gdy wrócili do Gdyni właśnie u niego dostrzegli swoje przedwojenne znakomite radio.

 Gdynia liczyła przed wojną 127 tysięcy mieszkańców, z tej ilości około 80 procent brutalnie wysiedlono wywożąc bydlęcymi wagonami, bez pożywienia i picia, w chłodne, a następnie i mroźne dni tamtej jesieni i zimy 1939 i 1940 roku. Pisarka Maria Odyniec wspomina w swych wojennych zapiskach zdarzenie, którego była naocznym świadkiem. Pewnego zimowego dnia do Krakowa przybył, po cichu zapowiadany przez polskich kolejarzy, pociąg towarowy z wysiedlonymi gdynianami. Krakowianie czekali z kocami na ich przybycie, ale niemiecka straż nie pozwalała się zbliżać oczekującym Polakom. Gdy jednak po przybyciu pociągu i po otwarciu wagonów wyniesiono z nich kilka trupów zmarłych w czasie transportu starszych ludzi i małych dzieci – krakowianie przerwali kordon i rzucili się na ratunek przybyłym. W Krakowie działał wówczas pod egidą ks. kardynała Stefana Sapiehy obywatelski komitet pomocy wysiedlonym i to on zaopiekował się przybyłymi gdynianami.
 order_to_change_place_of_residence

Wiele tragicznych sytuacji towarzyszyło tym masowym wywózkom. Jedna z wysiedlonych gdynianek wspomina jak w Łodzi, dokąd ich wysiedlono, została rozdzielona ze swoja matką, którą wywieziono na roboty do Niemiec, ją zaś, jedenastoletnią dziewczynkę, wzięła jako pomoc domową jakaś Niemka. Gdyby jej nikt sobie „nie wybrał” to trafiłaby do obozu dla dzieci, który wówczas Niemcy zorganizowali w Łodzi. Część tak wydartych rodzicom dzieci była później poddana germanizacji.

hm-i-576a

Wspomnienia tych gdynian, którzy przeżyli układają się w niezwykłą narrację, a każdy z tych losów był inny. Jedni trafili pod bomby na robotach w Niemczech, inni wywiezieni na Wołyń, skąd pochodzili ich przodkowie, podlegali wymianie na wołyńskich Niemców, którzy wracali do „Vaterlandu”. Gdy zaś wybuchła wojna niemiecko – bolszewicka to zagrożeni byli okrutnym wymordowaniem na Wołyniu przez ukraińskie bojówki.