Post scriptum – po niespodziewanej emisji

Film Jacka Kubiaka „Wysiedleni 1939” dotarł do Gdyni i mieliśmy okazję obejrzeć go w dniu 16 października br w gościnnej sali Domu Rzemiosła.

Wcześniejsze wrażenia z „niespodziewanej emisji” potwierdziły się i jako zasadniczy problem uznać trzeba powtarzający się od lat motyw „kiczu pojednania”. Termin ten – „kicz pojednania” – został użyty już dość dawno jako krytyczna ocena poczynań polityków  niemieckich i polskich na siłę dążących do ogłoszenia światu, że oto nastąpiło pojednanie między państwami, z których jedno, Niemcy – dążyło do całkowitej likwidacji fizycznej drugiego państwa i narodu – Polski i Polaków, pomimo, że wiele bardzo istotnych spraw pomiędzy obu narodami i państwami nie zostało załatwionych, w szczególności nie dokonało się w niemieckim narodzie pełne zrozumienie okrutnej zbrodni, której w imieniu tego narodu bardzo wielu Niemców dokonało. Nie nastąpiło też zadośćuczynienie za wyrządzone cierpienia i szkody, jakich doznali Polacy i Polska jako państwo. W to miejsce zgłaszane są przez środowiska niemieckich uciekinierów z okupowanych polskich ziem pretensje o jakoweś odszkodowania za pozostawione mienie, w istocie w dużej mierze mienie zagrabione mordowanym przez nich Polakom.

Pojęcie kiczu narodziło się w środowisku artystycznym i odbiorców sztuki w Monachium w drugiej połowie XIX wieku, jako określenie marnej sztuki, która pretenduje do miana pięknej, chociaż nie ma po temu żadnych danych. I w takim znaczeniu – przenośnie – odnosi  się ten termin do poczynań polityków, którzy nie mówią prawdy, którzy w miejsce prawdy dają jej karykaturę.

Film Jacka Kubiaka w sensie warsztatowym bardzo sprawnie realizuje zasady filmu dokumentalnego, jego „kiczowatość” objawia się natomiast w momencie, gdy rozszyfrowujemy intencje tego obrazu i widzimy jawny rozbrat tego filmu z prawdą historyczną, a zarazem propagandową tendencję do wykreowania owego „kiczu pojednania”.

Jest więc miejsce w tym filmie na płaczącą Niemkę, która przeżywa swój „dramat” wzruszenia nad losem Polki, którą rodzina jej męża przed laty wydziedziczyła z mieszkania, a sąd niemiecki skazał na ścięcie jej ojca, bo zapewne przeciwstawił się niemieckiej okupacji – w filmie nie mówi się o przyczynach tego okrutnego wyroku. Wiemy jednak, że Niemcy czynili tak stwarzając pozory „praworządności” i skazywali na śmierć przez zgilotynowanie Polaków, którzy walczyli z niemieckim okupantem. Podobnie postąpili z młodymi Polakami, wychowankami salezjańskiego oratorium w Poznaniu  i młodym bratem werbistą  ścinając ich na dziedzińcu sądu w Dreźnie.

Po latach owi młodzi Polacy dostąpili chwały ołtarzy i znaleźli się w gronie błogosławionych.

Właściwym tematem filmu, o którym tu mówimy, mogłyby być losy owej Polki, starszej kobiety, która po wojnie powróciła do swego mieszkania w Poznaniu i która poprzez Czerwony Krzyż poszukiwała –  Niemców zajmujących jej mieszkanie w czasie okupacji. Chciała odesłać im ich liczną korespondencję, którą zastała w swym mieszkaniu. Listy jej trafiły do nich w Niemczech, ale nie odpowiedzieli, gdyż zapewne bali się odpowiedzialności za ów czas wojenny. Po latach ich syn wraz z małżonką przyjechał do Poznania, by odwiedzić dom „swego dzieciństwa”.

Polka przyjmuje w swym domu owych „wzruszonych ” Niemców i pozwala im fotografować każdy zakątek swego mieszkania – bo oni poszukiwali wspomnień swego szczęśliwego dzieciństwa. To, że Niemcy pozwalają sobie na takie „podróże sentymentalne” świadczy o ich zupełnym braku poczucia winy i odpowiedzialności za swe czyny, pomimo, że twierdzą iż „wstydzą się” za przeszłość. Tu naocznie widać jak rozmijają się polska i niemiecka rzeczywistość, jakby istniały w zupełnie innym wymiarze.

Tego typu zachowania nie są czymś odosobnionym. Kilkakrotnie słyszeliśmy o podobnych sytuacjach – wizyt po latach „wzruszonych” Niemców w domach, których polscy właściciele zostali w czasie wojny zamordowani przez Niemców. I dzieje się to tak, jakby tragiczne losy Polaków były dla owych Niemców czymś w jakimś sensie abstrakcyjnym. Po latach podobnie wojenni niemieccy lokatorzy odwiedzili dom państwa Lendzionów w Gdańsku. Lendzion – ojciec, przedwojenny działacz Polonii Wolnego Miasta Gdańska zginął w Stutthofie, jego syn przeżył ten okrutny obozowy czas. Gdy przedwojenny ich dom na gdańskim Przymorzu, gdzie także dziś mieszkają, odwiedził po latach pewien  Niemiec, to podobnie „wzruszał się”, gdyż to tu właśnie się urodził w czasie wojny.

Niemiec występujący w filmie Jacka Kubiaka mówi „moją ojczyzną jest Łotwa”. Tu mamy kolejny problem owego „kiczu pojednania”. Łotwa jest bowiem ojczyzną Łotyszów, a nie Niemców. Nie wiemy, w jakich okolicznościach owi Niemcy osiedlili się na Łotwie, ale byli tam jedynie przybyszami i nie są uprawnieni mówić o Łotwie, że jest ona ich ojczyzną. Ojczyzną Niemców są Niemcy, landy nad Renem i innymi niemieckimi rzekami. Ludzie wędrują po świecie i w krajach, do których trafiają, stają się mniejszościami narodowymi, imigrantami, uchodźcami itp. Niemcy wszystkie kraje na wschód od swych rdzennych ziem traktują jako „strony ojczyste”, bo kiedyś je podbili lub częściowo zasiedlili. Anglicy czy Francuzi pożegnali się już ze swymi koloniami, Niemcy stale tkwią w kolonialnej mentalności, najwyższy czas, aby już spełnili swoje „pożegnanie z Afryką” i zaczęli żyć z sąsiadami w pokoju. O Polsce, Łotwie czy innym kraju mogą mówić, że jest ich ojczyzną, gdy wejdą w ten naród i będą gotowi za jego wolność oddać swe życie, jak uczyniło to także w czasie II wojny światowej wielu spolonizowanych Niemców.

W filmie wystąpił także polski historyk, prof. Borodziej. Bardzo niewiele miał do powiedzenia. Zwrócił jedynie uwagę na to, że Niemcy w 1939 roku mieli do rozwiązania trudny problem: gdzie umieścić Niemców z zajętych przez sowieckiego sojusznika terenów na polskich Kresach i w krajach nadbałtyckich. Wskazywał na trudności w rozwiązaniu tego problemu, który  stał się konsekwencją traktatu Ribbentrop – Mołotow. O owym traktacie prof. Borodziej zresztą nawet nie wspomniał, jak i o wielu innych aspektach agresji Niemców na Polskę. I znowu w jego wypowiedzi Hitler wypadł „nie najgorzej”, gdyż to „ktoś” mu napisał przemówienie, w którym mówił o wysiedleniach i eksterminacji Polaków i innych narodów zamieszkujących tzw. „Mitteleuropęi dalej na Wschód, po Ural.

„Mitteleuropa”, to termin zastosowany jeszcze na początku XX wieku przez niemieckiego politologa Friedricha Neumanna, odnosił się on do koncepcji podporządkowania Niemcom całego wielkiego obszaru Europy Środkowej z wieloma państwami narodowymi, które stopniowo miały być germanizowane i jednocześnie stanowić podstawę niemieckiej siły gospodarczej. W ten sposób Niemcy określali swe cele przed I wojną światową, a wojna ta miała im pozwolić cele te zrealizować. Koncepcja kolonizacji i  germanizacji tych ziem sięgała jeszcze końca wieku XVIII, kiedy to sformułowano koncepcję kolonizacji ziem galicyjskich, tak zwaną „kolonizację józefińską” od imienia cesarza    Józefa II .

Osiedleni tam wówczas Niemcy, zgodnie zapewne z porozumieniem Ribbentrop – Mołotow, po zajęciu tych ziem przez Armię Czerwona we wrześniu 1939 roku byli ewakuowani i osiedlani na terenach zajętych przez Niemcy, między innymi także w Gdyni. Są świadkowie wymiany Polaków wyrzuconych z Gdyni na Niemców z Wołynia, którzy to gdynianie drogą wymiany niemiecko-sowieckiej trafili tam w 1939 roku. Pozostali Niemcy z dawnej „kolonizacji józefińskiej” opuszczali te ziemie w 1944 i 1945 r. w ucieczce przed wojskami radzieckimi.

Wszystko to wiązało się także z ideologią tzw. „Lebensraumu”, kolejnego pomysłu niemieckiego imperializmu, owa „przestrzeń życiowa” jakoby należała się Niemcom jako „narodowi panów”. Pojęcie to pojawiło się już w XIX wieku, po 1870 roku, jako uzasadnienie niemieckich roszczeń terytorialnych.

Jako „drobny” błąd faktograficzny można uznać pewne nieścisłości, jakie miały miejsce w filmie Jacka Kubiaka. Nie tylko w tym filmie, ale od lat powtarza się błędną informację, że w Lasach Piaśnickich zginęło 12 – 14 tysięcy Polaków z Pomorza. Istotnie wielu z nich tu właśnie zostało zamordowanych, szczególnie polska pomorska inteligencja, ale także małe dzieci główkami rozbijane o pnie drzew lub żywcem rozrywane przez pijanych oprawców. Znaczną część zamordowanych tam ludzi stanowili jednak przywożeni z Rzeszy bliżej nie zidentyfikowani Polacy, Czesi i inne narodowości, którzy do Niemiec przyjechali do pracy, podobnie jak i dziś wielu czyni. W momencie wybuchu wojny zostali internowani, a następnie wywiezieni na zagładę do lasów Piaśnicy. Wśród nich byli także ludzie psychicznie chorzy, jak ci z pobliskiego Lęborka. Są zeznania świadków, którzy widzieli rozładowywane w Wejherowie transporty ludzi przywożonych z Rzeszy, całe rodziny. O sprawie tej pisze w swej podstawowej pracy na temat Piaśnicy historyk dr Barbara Bojarska z Poznania. Szkoda, że autor filmu do jej prac nie dotarł. Temat ten oczekuje jeszcze na pełne wyjaśnienie, niemieckie archiwa powinny udostępnić dokumenty takie, jak listy przewozowe owych transportów i inne materiały. Niemieccy archiwiści nie spieszą się jednak z tym. Może niemiecki historyk, Goetz Ali, który także wystąpił w filmie, miałby więcej szczęścia by  dotrzeć do tych materiałów.

Film Jacka Kubiaka „Wysiedleni 1939” nie spełnia podstawowych kryteriów filmu edukacyjnego, który w pierwszej kolejności winien być zgodny z prawdą historyczną. Nie powinno się go upowszechniać bez gruntownego komentarza historycznego w szkołach, gdyż młodzież nie jest przygotowana do dyskusji z głównymi tezami tego filmu, które realizując założenia „poprawności politycznej” nie oddają prawdy o polskich losach w czasie II wojny światowej w aspekcie masowych, zbrodniczych wysiedleń ludności polskiej. Jest to film realizujący pewne zamówienie polityczne nie zaś pełną prawdę historyczną.

la